„W moje życie wszedł jako legenda: ten, co wraz z Jackiem Kuroniem rzucił wyzwanie >>władzy ludowej<<. Stał się dla mnie od razu ważnym odniesieniem do wielu kwestii dziejących się w Polsce. I nie tylko!” Tak przed trzema laty pisał w laudacji na cześć Karola Modzelewskiego dominikanin o. Józef Puciłowski.

 

Laudacja powstała z okazji przyznania Karolowi Modzelewskiemu Medalu św. Jerzego. O. Puciłowski wspominał w niej okres, w którym Modzelewski – po wyroku i odsiedzeniu kary za udział w wydarzeniach Marca 1968 – znalazł się we Wrocławiu. „Karol stał się dla mnie od razu ważnym odniesieniem do wielu kwestii dziejących się w Polsce. I nie tylko! Nie tylko, bo przez swoją barwną osobowość pokazywał otoczeniu – tym, co utrzymywali z Nim bliski kontakt – że wobec nikogo nie można żywić nienawiści. Bo przecież nawet wtedy, w przaśnym komunizmie (przy całkowitej i słusznej niechęci społeczeństwa do Związku Radzieckiego), wielu z nas ową nienawiść, a może tylko krańcową niechęć nosiło w sobie. Tymczasem Karol wspominał, mówił, opowiadał o dobrych, serdecznych i bardzo nieszczęśliwych Rosjanach. Negował niechęć, a może właśnie nienawiść. Uczył oddzielać komunizm od Rosjan”.

W swojej laudacji o. Puciłowski wspomniał kilka wydarzeń, w których znajomość, a potem przyjaźń z Karolem Modzelewskim okazały się dlań szczególnie ważne. Takie choćby, jak „chłodny prysznic z Jego strony odnośnie do przebiegu obchodów Milenium Chrztu Polski. Mam na uwadze treść, formy i akcenty wielu kazań, które siłą rzeczy preferowały formę obronną, obrony wiary, ale przecież nie były też wolne od nacjonalizmu i niedostrzegania w Polsce ludzi innych wyznań, jak również niewierzących osób poszukujących…”

W trudnych sytuacjach rady Modzelewskiego bywały bezcenne. „W swoim czasie (czyli przed moim wstąpieniem do zakonu, co miało miejsce w roku 1981) dwóch funkcjonariuszy SB dokonało u mnie >>przeszukania mieszkania<<, jak oni to nazywali, czyli rewizji – po pobycie Stanisława Barańczaka, który zostawił plik najnowszego Oświadczenia KOR-u – znaleźli oni nie owe oświadczenia, ale >>list<< Kuronia i Modzelewskiego do partii. Wezwano mnie na komendę MO i choć esbek był kulturalny, bałem się! Poszedłem do Karola, prosząc o radę: co robić? Udzielił mi doskonałej rady. Ponieważ kapitan Ryszard Chodubski prosił, by nikomu o wezwaniu nie mówić, Karol nakazał, żeby rzeczywiście nie mówić, tylko poinformować kilka osób telefonicznie. Wybrałem ks. kard. Henryka Gulbinowicza, Tadeusza Mazowieckiego i Jerzego Turowicza. Poinformowałem ich wszystkich o zdarzeniu, co interlokutorzy z SB przyjęli bez słowa, a ja już nigdy nie byłem wzywany do wrocławskiej komendy MO”, opowiada o. Puciłowski.

Wspomina też, że u Modzelewskich poznał bliżej legendarnego o. Aleksandra Hauke-Ligowskiego. „Ojca Aleksandra zaprosiliśmy do KIK-u wrocławskiego zaraz po jego głodówce (w dobrym towarzystwie m.in. Bohdana Cywińskiego, Tadeusza Mazowieckiego i Ozeasza Szechtera – ojca Adama Michnika) w warszawskim kościele św. Marcina. Niestety, albo właśnie >>stety<<, ówczesny przeor klasztoru wrocławskiego nie przyjął na nocleg ojca Aleksandra (bo się bał!). Poszliśmy z nim do Karolów i tam przegadaliśmy czas do rana, kiedy to odprowadziliśmy gościa na dworzec. A ja byłem już pewny, że skoro u dominikanów są >>tacy<<, to trzeba tam wstąpić. Tak, tak, Karol ma spore zasługi, żem dominikanin…”

Wiele lat później w bazylice ojców dominikanów w Krakowie o. Józef Puciłowski chrzcił wnuka Karola. „Dziecko otrzymało wdzięczne imię – Jacek. Powiedziałem od ołtarza, że z uroczystości cieszy się nie tylko ten Jacek (święty!), który jest nad nami w tej kaplicy, ale i ten drugi Jacek… Po mszy świętej Karol podszedł do mnie w zakrystii i zapytał, czy miałem na myśli Jacka Kuronia i czy uważam, że jest w niebie. Odpowiedziałem, że tak, że o nim myślałem, i dodałem: >>A kto ma być w niebie, jak nie Jacek Kuroń?<<”.

 

Pełny tekst laudacji można znaleźć tutaj.

 

Autorem zdjęcia jest Adam Walanus.