„Tischner to propozycja drogi przez współczesny świat”, napisał w „Tygodniku Powszechnym” (nr 26/2012) z okazji rocznicy śmierci autora „Etyki solidarności” Wojciech Bonowicz. „Na drodze Tischnera nie pokrzykuje się na drugiego ani nie jest się dlań powierzchownie uprzejmym. Raczej namawia się go do >>daru z siebie<< i stwarza mu się ku temu warunki – równocześnie samemu czyniąc z siebie >>dar<<”.

Układam „Alfabet Tischnera”. Książka ma się ukazać jesienią. Pomysł jak pomysł: nie chodzi tylko o to, żeby tym, którzy go pamiętają, pomóc ożywić wspomnienia, a pokoleniu, które go nie pamięta, dać coś w rodzaju „ściągi”. Raczej chodzi o to, żeby jednych i drugich wciągnąć do rozmowy o tym, co ważne.
A co jest ważne? Na przykład spostrzeżenie, że ewolucja nowoczesnych społeczeństw poszła przede wszystkim w kierunku wytworzenia dystansu: „Niech mi drugi nie następuje na odcisk, to ja mu też nie nastąpię”. To jest racjonalne, mówił Tischner w rozmowie z Michnikiem i Żakowskim, taka jest logika interesu. „Żeby od tego dystansu przejść do gestu miłosiernego, żeby zanieść drugiemu jedzenie, trzeba uruchomić zupełnie inną logikę. Logika interesu prowadzi tylko do monad bez okien, do pozoru miłości bliźniego – ale to wszystko”.
W „Alfabecie…” pojawiają się rozmaite pojęcia ważne dla Tischnera. Wśród nich – pojęcie wzajemności. Wzajemność to właśnie przekroczenie dystansu. „Wzajemność oznacza, że jesteśmy, jacy jesteśmy, poprzez siebie”, pisze Tischner w „Filozofii dramatu”. Są takie dobra, których nie da się urzeczywistnić w pojedynkę. „Wzajemność jest wymianą dóbr, które jednak jako dobra w ogóle by nie zaistniały, gdyby wpierw nie doszło do jakiegoś spotkania człowieka z człowiekiem. Gdy cię spotykam, czuję, iż budzi się we mnie dobro, które jest moim dobrem dla ciebie, i wiem jednocześnie, że i ty przynosisz mi dobro, które obudziła moja obecność przy tobie. Połączyło nas coś, czego w samotności nie posiadamy ani posiadać nie możemy. Wzajemność to nasza ku sobie skierowana twórczość. Ona tworzy nasze najgłębsze razem”.
Ogólne? Owszem, ale dlatego, że Tischner stara się tu opisać równocześnie bardzo różne rzeczywistości. Jest wzajemność bardzo intymna i jest wzajemność społeczna – wzajemność, w której z tego, co dzieje się między dwojgiem, rodzi się szersza wspólnota. W 1994 roku poproszono Tischnera, żeby napisał wstęp do książki poświęconej polskim Cyganom. Podtytuł książki brzmiał: „Odmienność i nietolerancja”. Tymczasem Tischner spotykał Cyganów od wczesnego dzieciństwa: byli w Łopusznej, byli w Jurgowie, można ich było spotkać na rynku w Nowym Targu. Jego matka nauczyła się nawet kilku słów „po cygańsku”, żeby móc pomagać w nauce romskim dzieciom. Tischner nauczył się na nich patrzeć nie jak na kogoś, komu trzeba „dać”, ale jak na kogoś, od kogo również można „wziąć”. I dlatego we wstępie napisał, że nie tolerancja jest tu najważniejsza. „Tolerancja może znaczyć, że cierpliwie i z dużą dozą wyrozumiałości znosimy kogoś, kto nam najzupełniej nie odpowiada. Dlatego zamiast mówić o tolerancji, wolałbym powiedzieć o wzajemności. Wzajemność oznacza, że każdy pozostaje sobą dzięki drugiemu. My – dzięki wam, wy – dzięki nam. Jak ojciec dzięki matce i matka dzięki ojcu. Trzeba, aby pogłębiała się nasza wzajemność. Jesteśmy nie tylko ze sobą, ale i dla siebie”.
Układając „Alfabet…”, pomyślałem sobie, że Tischner to propozycja drogi przez współczesny świat. Jest to trudna droga, długa droga, na której trzeba uwzględnić istniejące między nami różnice. Ba, nie tylko uwzględnić, ale tak na nie popatrzeć, żeby poprzez nie ukazała się „nasza ku sobie skierowana twórczość”. Tischner nie był „ideologiem różnicy”, nie interesowało go pielęgnowanie różnic dla nich samych. Dla niego istotna była wymiana, dar, wzajemność. Na drodze Tischnera nie pokrzykuje się na drugiego ani nie jest się dlań powierzchownie uprzejmym. Raczej namawia się go do „daru z siebie” i stwarza mu się ku temu warunki – równocześnie samemu czyniąc z siebie „dar”.