Danuta Wałęsowa oraz ksiądz Andrzej Augustyński zostali tegorocznymi laureatami Medali św. Jerzego. Nagrodzeni wybierani są spośród kandydatur zgłoszonych przez czytelników „Tygodnika Powszechnego”. Wyboru dokonuje jury w składzie: ks. Adam Boniecki (przewodniczący), Piotr Mucharski, Władysław Stróżewski i Andrzej Zoll. Uroczystość wręczenia Medali odbędzie się 27 maja w Centrum Sztuki i Kultury Japońskiej Manggha w Krakowie.

Danuta Wałęsowa została nagrodzona „za odwagę, z którą upomniała się o godność polskich kobiet – niedocenionych i marginalizowanych”, a ks. Andrzej Augustyński – „za działalność kierowanego przezeń Stowarzyszenia Siemacha, które pomaga dzieciom i młodzieży potrzebującej wsparcia i opieki”. Ks. Augustyński jest m.in. laureatem Nagrody Znaku i Hestii im. ks. J. Tischnera. Często podkreśla, że spotkanie z ks. Tischnerem było jednym z najważniejszych doświadczeń w jego życiu i zdecydowało o kształcie jego kapłańskiej drogi.

W najnowszym „Tygodniku Powszechnym” (nr 22 z datą 27 maja) można przeczytać obszerną sylwetkę laureata pióra Marcina Żyły. Autor podkreśla, że dla ks. Augustyńskiego najważniejsza jest przyszłość: „dla niego samego to, co będzie, jest ważniejsze nawet od przeszłości. Na biurku położył książkę George’a Friedmana >>Następne 100 lat. Prognoza na XXI w.<<, w której Polska staje się światową potęgą. Czyta ją dla >>przewietrzenia umysłu<<. Sięga też po biografie – ostatnio Steve’a Jobsa i św. Wincentego a Paulo, założyciela zgromadzenia księży misjonarzy, do którego sam należy. (>>wzmocniła moje postrzeganie św. Wincentego jako człowieka bardzo nowoczesnego<< – mówi). Jego przestronny gabinet na drugim piętrze kamienicy przy ul. Długiej w Krakowie przypomina miejsce pracy menedżera dużej korporacji. Bywa, że widząc nowocześnie urządzone biuro, potencjalni sponsorzy rezygnują z pomocy. – W Polsce zasadą jest pomaganie organizacjom, które źle sobie radzą. A my mówimy prawdę: radzimy sobie nieźle. Jakość jest sposobem okazywania szacunku dzieciom, które wychowujemy. Tylko tak można osiągać cele wychowawcze – mówi szef Siemachy. Powtarza też: między kradzieżą, a wydawaniem pieniędzy na to, co zbędne, nie ma żadnej różnicy”.

Marcin Żyła cytuje m.in. opinię zaprzyjaźnionego z Augutyńskim Jana Rokity: „W tym, co robi, jest wśród polskich duchownych jedyny. Świat instytucji socjalnych jest jeszcze u nas bardzo anachroniczny. Jego wielkość polega na tym, że wszystko zbudował od zera. Ani Tischner, ani Znaniecki, których teksty są dla niego bardzo ważne, nie napisali, jak stworzyć Siemachę. (…) Na początku lat 90. usłyszałem, że misjonarze zakładają w Krakowie ośrodek dla młodzieży. Poszedłem na Długą i poznałem Andrzeja, wtedy jeszcze niezbyt pewnego siebie, ale pełnego pasji. Po trzech minutach rozmowy – pamiętam to dokładnie – wiedziałem, że mam do czynienia ze zjawiskiem, które w świecie społecznym jest rzadkością”.

Wtedy, jak mówi Rokita, „był tam tylko Andrzej – on sam i zrujnowany budynek”. „Przy wsparciu swoich współbraci, sponsorów i magistratu wyremontował kamienicę, w której teraz roi się od dzieci: odrabiają lekcje, uczą się gry na perkusji. Na wychowanków czekają psychologowie, instruktorzy zajęć plastycznych. Jest pokój, w którym można się uczyć. Obszerny hall na parterze bardziej niż z ośrodkiem wychowawczym kojarzy się z business lounge na lotnisku. – Jako wychowawca zawsze zwracałem uwagę na estetykę – była dla mnie narzędziem obserwacji – mówi ks. Augustyński. – Patrzyłem, jak nasi wychowankowie, gdy tylko wchodzili w inny świat i zainteresowania, ubierali się coraz schludniej. Jak ci, którzy przychodzili do nas w bojówkach, zaczynali je ściągać, zdejmować kaptury. A później dbać o otoczenie”.

 

O ks. Augustyńskim opowiada też ks. prof. Władysław Bomba ze zgromadzenia misjonarzy, do którego należy laureat: „Poznałem go, gdy na początku lat 80. chodził do seminarium. Pamiętam jego gotowość do czynu i nawiązywania kontaktów, otwartość na innych. Odwiedzał wtedy dom dziecka przy ul. Piekarskiej, widać było, że interesuje się wychowaniem. (…) Kiedyś ks. Kazimierz Siemaszko karmił potrzebujących chłopców, oddawał ich >>do terminu<<, aby mogli się czegoś nauczyć i zapracować na siebie. Była to troska o ich usamodzielnienie się. To, co robi dziś ks. Augustyński, jest kontynuacją. Jemu również chodzi o to, aby człowiek stawał się samodzielny”.
W grudniu 1999 r. ks. Andrzej Augustyński został koordynatorem miejskiego programu przeciwdziałania przestępczości młodzieży. „Miejskie ośrodki pomocy społecznej i inne instytucje pracujące z młodzieżą zaczęły odtąd działać wedle nowoczesnych reguł stosowanych dotąd tylko w Siemasze”, pisze Żyła. „Organizowano rodzinne domy dziecka, uruchomiono program na rzecz młodzieżowych liderów, powstały dzienne ośrodki socjoterapii. Do Augustyńskiego zaczęła się ustawiać kolejka burmistrzów i prezydentów z całej Polski, którzy chcieli zaszczepić krakowskie rozwiązania w swoich miastach.
W ślad za popularnością pojawiły się kłopoty. Narastający od lat konflikt Augustyńskiego z kościelną Fundacją im. ks. Siemaszki (która przez pierwsze lata prowadziła ośrodek przy Długiej) zakończył się rozstaniem. W 2003 r. rozpoczęło działalność świeckie stowarzyszenie Siemacha. Podczas konfliktu z fundacją księdza wsparły władze zgromadzenia i krakowska kuria. Dziś dom przy ul. Długiej jest też siedzibą małego domu zakonnego misjonarzy, którego przełożonym jest ks. Augustyński. – To przykład ciekawej syntezy między instytucją świecką i kościelną – mówi Rokita. – Siemacha włada równocześnie dwoma mieczami – świeckim i kościelnym – to przydaje jej siły. Ważne jest to, że finanse stowarzyszenia są świeckie.

Rokita przyznaje, że nie spotkał się dotąd z organizacją, która łączyłaby trzy elementy: była atrakcyjna, opierała się na tradycyjnych wartościach i była perfekcyjnie zorganizowana: – Andrzej stworzył po prostu nowoczesny biznes społeczny – mówi. – Siemacha wytworzyła nawet własną kulturę korporacyjną. To o tyle ważne, że stowarzyszenie obraca dużymi kwotami pieniędzy. Musi być więc transparentne, mieć zdolność rozliczenia każdej złotówki.

Dziś stowarzyszenie >>U Siemachy<< zarządza dziesięcioma placówkami pomocy dzieciom, dziewięcioma ośrodkami całodobowymi, czterema poradniami terapeutycznymi i trzema centrami sportowymi. Działa też w Tarnowie i Kielcach. A jego szef wciąż inicjuje nowe akcje. Dziesięć lat temu prowadził kampanię przeciwko dawaniu pieniędzy dzieciom, które żebrzą na ulicy. – Wielu ludzi przestrzegało mnie przed tym, mówiło, że zniszczą mnie media, że ludzie będą mówić: ksiądz zabiera pieniądze dzieciom. Ale ja znałem te dzieci, które żebrały na Rynku. Wiedziałem, że zbierały tylko na alkohol, używki i automaty do gry, które wtedy były plagą”.

Jednym z ideałów realizowanych w Siemasze jest respekt dla wolności i godności każdego dziecka. „Dziecko przychodzi do Siemachy po nową twarz”, lubi powtarzać ks. Augustyński. „Często, zwłaszcza na początku, nie chce opowiadać o swojej rodzinie. Zdarzało się, że gdy ktoś z nas szedł porozmawiać z rodzicami, następnego dnia dziecko już do nas nie przychodziło, bało się, że zdarto z niego maskę. Zreflektowaliśmy się, że to nie jest droga”. Dlatego Siemacha promuje hasło „Podwórko zamiast ulicy”. „Gdy przychodzi do kontaktów z rówieśnikami, rodzice tężeją”, tłumaczy ksiądz Andrzej. „Ale rówieśnicy wprowadzają nas przecież w świat ryzyka. Matka czy nauczyciel nie zabiorą nas do miejsc, do których pójdziemy z kolegami. A podwórko to, oprócz domu i szkoły, trzecia siła w życiu młodego człowieka”.

Miejsce przy ul. Długiej jest właśnie takim podwórkiem – „z regułami, których dzieci nauczyć się muszą same. W siedzibie głównej stowarzyszenia – także dosłownie. Część podwórka zabudowano dachem, ustawiono pianino. Nikt nie musi tu chodzić, grupy dobierają się w sposób wolny”. „Mogę sobie wyobrazić”, mówi Żyle Augustyński, „że tych 200 wychowanków, którzy są na Długiej, z jakiegoś powodu się buntuje i nazajutrz do nas nie przychodzi. Jest pusto, a ja jestem wtedy przegranym człowiekiem” Ale na razie Siemacha tętni życiem.