„Kartezjusz kiedyś powiedział: >>Myślę, więc jestem<< i jest to granica iluzji. Teraz należałoby powiedzieć: >>Przebaczam, więc jestem<< – i to także jest granica iluzji. Skoro przebaczam – jestem. Nie byłoby mnie dopiero wtedy, gdybym znienawidził i zabił”. W 30. rocznicę wprowadzenia w Polsce stanu wojennego publikujemy pierwsze zachowane kazanie ks. Tischnera z tego czasu. Ks. Tischner wygłosił je podczas Mszy św. w kościele Św. Anny w Krakowie w niedzielę 17 stycznia 1982 roku.

Naszym aktualnym doświadczeniem, wspólnym przeżyciem jest kolejny kryzys naszych nadziei. Nadzieja otwiera przed człowiekiem jego przyszłość. Ukazuje jakieś lepsze jutro i dzięki temu pozwala znieść rozmaite bóle i utrapienia. Kryzys nadziei ma więc ten skutek, że jutro jakby zamyka się przed człowiekiem. Nie znajduje on już w sobie dość sił, aby znosić owe utrapienia i bóle. Popada w stan rezygnacji. Czuje się trochę tak, jak Apostołowie, którzy oczekując na przyjście Ducha Świętego, nie są pewni nawet tego, że Duch Święty istnieje. Apostołowie wtedy modlili się. Ale gdy stan rezygnacji i apatii pogłębi się, człowiek nie znajdzie już dość siły, dość ochoty na modlitwę. Słowo „rezygnacja” oznacza w tym kontekście stan wyrzeczenia się jutra, wspólnoty z drugim, a niekiedy nawet wyrzeczenia się owej samotnej, ludzkiej modlitwy.

Co ma począć człowiek, jeżeli istotnie znalazł się w takiej sytuacji? Ku jakim prawdom sięgnąć, żeby z nich wydobyć dla siebie nową nadzieję? Należy sobie przede wszystkim uświadomić, że nie my pierwsi przechodzimy przez tego rodzaju próby i doświadczenia. Nie tylko inne narody, ale także nasz naród przeżywał podobne okresy – sytuacje graniczne. Nie pierwsi też szukamy nadziei na naszym tak ubogim w nadzieję świecie. Jawi się więc pytanie: jak w podobnych sytuacjach radziły sobie poprzednie pokolenia?

Poszukując przykładów widzę przede wszystkim ludzi, którzy byli w przeszłości odpowiedzialni za kulturę. Na pierwszy plan wybijają się te postacie kultury europejskiej, które były szczególnie blisko związane z filozofią i to – mniej lub bardziej głęboko – chrześcijańską. Mówiąc o nadziei sięgamy bardzo często do jej źródeł – do Ewangelii. Ale nadzieja to także rzeczywistość ludzka. Tekst Ewangelii – tekst nadziei wnika w człowieka, tam zostaje przepracowany i opracowany przez ludzką myśl i serce po to, ażeby wrócić do ludzi, często pod innym imieniem i nazwiskiem, ale przecież zawsze w tej samej chrześcijańskiej inspiracji. Zatem powołajmy się tutaj na kilka postaci chrześcijańskich filozofów – św. Augustyna, św. Tomasza z Akwinu, potem – przedstawicieli myśli nowożytnej, którzy – pracując na tej samej, co my, niwie kultury chrześcijańskiej – rozwiązywali dla swoich pokoleń podobne do naszych zagadki. Zwróćmy uwagę na imię słynnego francuskiego filozofa, matematyka – Rene Descartes’a, popularnie zwanego Kartezjuszem, od którego zaczyna się nie tylko historia współczesnej filozofii, ale którego nazywa się również ojcem francuskiego stylu myślenia. Bez Kartezjusza nie tylko nie mielibyśmy geometrii analitycznej i współczesnej filozofii człowieka; bez niego nie byłoby także kultury francuskiej w tym obrazie, w jakim się ona dzisiaj przedstawia. Nie istniałaby także współczesna demokracja francuska. Świat pankartezjanizmu, styl myśli Kartezjusza z biegiem wieków stał się i jest nam bliski, i głęboko splątany ze stylem myślenia i widzenia Kochanowskiego, Mickiewicza czy Słowackiego.
Interesujące jest to, że myśl Kartezjusza narodziła się właśnie w dobie niezwykle głębokiego kryzysu nadziei, w czasach bolesnej rezygnacji. Była próbą odpowiedzi na ową rezygnację, na beznadziejność tamtych czasów. Zanim Kartezjusz stał się słynnym filozofem i matematykiem brał udział w krwawej wojnie trzydziestoletniej, jednej z najokrutniejszych wojen w historii Niemiec. Jak każda wojna, również i ta była walką o władzę. W walkę tę zaplątana była też religia – protestantyzm i katolicyzm. Ludzie zabijali się nawzajem, mając na ustach imię Jezusa Chrystusa. Jak by jakiś złośliwy demon wkroczył wówczas na świat i postawił naprzeciw siebie ludzi, którzy zasadniczo byli jednej wiary i na swój sposób miłowali jednego i tego samego Mistrza. W tej właśnie wojnie narodziła się słynna zasada „cuius regio eius religio” – czyje królowanie, tego i religia. Innymi słowy – wiara wyznawana przez władcę jest także wiarą poddanego. Ten, kto zamieszkuje w księstwie katolickim, winien być katolikiem, a kto w księstwie protestanckim – protestantem. Zasada ta doprowadziła do jeszcze większych tragedii. Wojna trzydziestoletnia, w której Kartezjusz brał udział, była więc nie tylko wojną przemocy, ale i wielką wojną iluzji. W każdej wojnie jest trochę iluzji, ale w tej było ich szczególnie dużo. Demon iluzji siał przesądy, narzucał ludziom konieczność wypowiedzenia się za prawdą katolicyzmu lut protestantyzmu… Demon iluzji zbierał swoje krwawe żniwo przez blisko trzydzieści lat.

 

Jak w tej sytuacji odnalazł swoje powołanie Kartezjusz? Myśliciel musi wiedzieć więcej i rozumieć więcej. Nie chodzi o to, aby do istniejących marzeń dodawać nowe. Chodzi o to, ażeby w świecie iluzji zobaczyć prawdę, która nie jest iluzją. Przyjrzeć się iluzjom aż do samego dna, żeby u ich źródeł zobaczyć prawdę czystą i niezakłamaną. Na tej prawdzie odbudować wolność, autonomię człowieka – człowieczeństwo.

Prawdą, którą odkrywa Kartezjusz jest „Cogito ergo sum” – „Myślę, więc jestem”. Ta prawda wymyka się demonowi iluzji. „Niechże mnie okłamuje ile chce – będzie pisał ten były żołnierz wojny trzydziestoletniej – tego jednak nigdy nie dokaże, abym nie istniał tak długo, dopóki będę myślał i będę wiedział, że myślę. Nikt mnie nie może tutaj zwieść”. Prawda „Cogito ergo sum” jest prawdą jasną i wyraźną. Świat niewyraźny, świat niejasny jest obszarem władania demonów. Żywiołem myśli prawdziwej jest to, co jest jasne i wyraźne.

Mając przed oczyma tę jasność i wyraźność, Kartezjusz będzie tworzył nowy styl myślenia, styl myślenia wolny od iluzji, który powoli będzie wsiąkał w kulturę francuską i krok po kroku wyzwalał ją spod dominacji iluzji. Na konieczność prawdy odpowie Kartezjusz odkryciem prawdy koniecznej, która narzuci się umysłowi sama, dlatego że jest jasna i wyraźna. Przez tę prawdę będzie Kartezjusz usiłował ocalić człowieka. Nie pragnie on budować nadziei na rozważaniu tego, co może być. Wyprowadza nadzieję z tego, co jest, ale jest tak, że nie może nie być. Wiele jeszcze czasu upłynie, wiele się musi zmienić, żeby ten styl myślenia stał się powszechną własnością ludzi, żeby wszedł w etyczną substancję narodów. Była we Francji Noc św. Bartłomieja, będzie rewolucja – jedna, druga, trzecia… Ale jedno pozostanie pewne: bez Kartezjusza nie byłoby dziś demokracji francuskiej. Jego rola w porządkowaniu francuskiego świata jest większa, niż rola niejednego króla czy rewolucjonisty.
Kartezjusz podjął pracę na daleką odległość, na długi dystans, na innym poziomie niż taka czy inna przemoc. Zdecydował się na odwagę inną niż odwaga żołnierza lub oficera. Zdecydował się na oczyszczenie ducha ludzkiego z takich czy innych iluzji. Na prawdy przemocy odpowiadać swobodnym odkrywaniem prawdy koniecznej. Prawdę narzuconą przez mistrza iluzji zastąpić taką, która narzuca się sama, bo jest jasna i wyraźna. Oprzeć nadzieję na tym, co jest, a nie na tym, co mogłoby być, odkryć etyczną substancję narodu, z której wszystko rośnie.
W jednej z kopalń na Śląsku – jak wiemy – zginęli ludzie. Górnicy pochwycili tych, którzy brali udział w tej smutniej akcji. Zanosiło się na samosąd. Wtedy ktoś powiedział: „Byliśmy dziś rano u Komunii świętej… Trzeba ich puścić wolno”. I puszczono ich wolno…

Kartezjusz kiedyś powiedział: „Myślę, więc jestem”, i jest to granica iluzji. Teraz należałoby powiedzieć: „Przebaczam, więc jestem” – i to także jest granica iluzji. Odsłoniła się prawda konieczna. Skoro przebaczam – jestem. Nie byłoby mnie dopiero wtedy, gdybym znienawidził i zabił.

Przebaczając, działam jako część etycznej substancji narodu. „Jeszcze Polska nie zginęła…” – ale nie dlatego i nie ze względu na to, co może być, ale dla tego, co jest. Nie powinniśmy mówić o kryzysie nadziei. Jeżeli jakaś nadzieja jest zniszczona, to była ona dość płytką nadzieją. Nadzieja rzetelna nie rośnie z tego, co ewentualnie mogłoby jeszcze być, ale z tego, co jest. Rośnie z ziemi, z lasu, z ludzi. To wszystko, co się wokół nas dzieje, jest o wiele, wiele głębsze, niż się nam pozornie wydaje.
Może historia wymyśli kiedyś nazwę na to wszystko. Ale nasze zadanie jest prostsze, my pracownicy kultury powinniśmy stać na straży prawd koniecznych, jasnych i wyraźnych, takich, którym zaprzeczyć nie można. W ten sposób powinniśmy budować jutro, stawiając tamę wczorajszym, gnębiącym iluzjom.