Spontaniczne wystąpienie podczas uroczystych obchodów 30. rocznicy Porozumień Sierpniowych sprawiło, że Henryka Krzywonos, tegoroczna laureatka Nagrody Znaku i Hestii im ks. J. Tischnera, stała się nagle bohaterką z pierwszych stron gazet. Zawrzało też w internecie: jedni (tych jest większość) deklarują swoje poparcie, inni atakują, odmawiając jej prawa do zabierania głosu.
„Henia tramwajarka” wydaje się tym nie przejmować. Spokojnie odpowiada na pytania dziennikarzy. Mówi: nie ja jestem ważna, ale „Solidarność”. Nie przypisuje sobie żadnych zasług, nie odbiera zasług innym. Powtarza: strajk wygrali wszyscy, którzy wzięli w nim udział. Dziennikarze piszą o niej: głos ludu. Tygodnik „Przekrój”, nawiązując do słynnego obrazu Delacroix, przedstawił ją jako Wolność prowadzącą lud na barykady. Wszyscy podkreślają: nareszcie ktoś upomniał się o Sierpień i jego ideały.
„W piątek 15 sierpnia 1980 roku jak zwykle wsiadła do >>piętnastki<<”, pisał w 2003 roku na łamach „Tygodnika Powszechnego” Tomasz Potkaj. „Trasę z Nowego Portu do Wrzeszcza pokonywała już setki razy, ale ten przejazd był najdłuższy w jej życiu. Poprzedniego dnia o 6 rano stanęły wydziały K-1 i K-3 Stoczni Gdańskiej im. Lenina, potem C-3 i wydziały silnikowe. W końcu strajkował cały zakład. Komitet strajkowy żądał przywrócenia do pracy zwolnionych pracowników – Anny Walentynowicz i Lecha Wałęsy – oraz wzniesienia pomnika ku czci zabitych w grudniu 1970 r., a także podwyższenia płac o 2 tys. zł. oraz zasiłków rodzinnych w wysokości takiej, jak w Milicji Obywatelskiej.
Henryka wiedziała o strajku; o strajku wiedział cały Gdańsk, choć nie pisały o nim gazety. Z podziemnych gazetek, które podrzucano w jej zajezdni, i które Henryka czasem czytywała, wiedziała też, że Walentynowicz i Wałęsa są działaczami Wolnych Związków Zawodowych, ale sama nie miała z nimi wcześniej kontaktu.
Dlaczego więc to właśnie ona zatrzymała wtedy tramwaj?
– W zajezdni wiele razy rozmawialiśmy z kolegami o rozpoczęciu strajku, ale za każdym razem kończyło się na rozmowach – wspomina. – Każdy pamiętał Grudzień ’70, każdy miał rodzinę, dzieci. Każdy bał się ryzykować. Ja nie miałam rodziny. Może dlatego było mi łatwiej? Wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię, to nikt tego zrobi.
Na pętli przy budynku Opery Bałtyckiej Henryka Krzywonos zatrzymała wagony swojej >>piętnastki<<. Wysiadła i mocnym, charakterystycznym, szorstkim głosem, po którym ludzie rozpoznają ją do dziś, powiedziała po prostu: >>Ten tramwaj dalej nie pojedzie<<.
Dziś mówi o tym, jak bardzo się bała. Miała nawet plan na wypadek, gdyby pasażerowie rzucili się na nią i kazali jechać dalej: w końcu był piątek i każdy chciał wrócić szybciej do domu – powiedziałaby więc tylko, że to nic, że to tylko drobna awaria.
Ale tego dnia pasażerowie linii 15 byli inni niż zwykle: zamiast skląć motorniczą (jak zdarzało się w przypadku awarii), zaczęli bić brawo”. Tak zaczął się w Trójmieście strajk komunikacji miejskiej.
Dzień później pojechała do stoczni. Tam okazało się, że stoczniowcy są bliscy zakończenia protestu. Dyrekcja obiecała podwyżki, przywrócenie wyrzuconych do pracy, a nawet budowę pomnika. O godzinie 15 Lech Wałęsa ogłosił koniec strajku i robotnicy zaczęli wychodzić. Zaskoczona takim obrotem sprawy Henryka Krzywonos stanęła pod bramą numer dwa, żeby ich zatrzymać. Bogdan Borusewicz wspominał później, że krzyczała: „Jeśli przestaniecie strajkować, rozgniotą nas jak pluskwy”. Głos miała donośny i niektórzy z wychodzących stanęli, żeby jej posłuchać. W tym samym czasie pod bramę numer trzy podjechały widłowym wózkiem Alina Pieńkowska i Anna Walentynowicz. One także krzyczały: zawróćcie. I część słuchających zawróciła.
Świadomość, że to kobiety uratowały tamten strajk stopniowo staje się coraz powszechniejsza. O Annie Walentynowicz i Henryce Krzywonos napisano książki. Krzywonos przypomina nieustannie: nie byłyśmy same, w stoczni było wiele kobiet.
Po wprowadzeniu stanu wojennego organizowała pomoc dla rodzin internowanych, drukowała i kolportowała bibułę. Zaszła w ciążę; pobita przez esbeków podczas rewizji, poroniła. W końcu musiała uciekać z Gdańska i ukrywać się przed Służbą Bezpieczeństwa pod zmienionym nazwiskiem. Po 1989 roku zerwała z polityką. Wraz z mężem Krzysztofem Strycharskim stworzyła dom dla dwanaściorga adoptowanych dzieci. Wydawało się, że zapomniano o niej, tak jak o wielu innych bohaterkach i bohaterach pierwszej „Solidarności”.
A jednak po latach posypały się odznaczenia i nagrody: Kongres Kobiet Polskich ogłosił ją Polką Dwudziestolecia, prezydent Lech Kaczyński odznaczył Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, a jury Nagrody Znaku i Hestii im ks. Józefa Tischnera wyróżniło ją w kategorii inicjatyw duszpasterskich i społecznych współtworzących „polski kształt dialogu Kościoła i świata”.
Kiedyś mówiło się o niej: żywa ikona Sierpnia. Dziś Henryka Krzywonos staje się ikoną społecznego buntu przeciwko klasie politycznej, która zajmuje się sama sobą.