Nakładem Znaku ukazała się biografia Hanny Malewskiej – wybitnej pisarki i wieloletniej redaktorki miesięcznika „Znak”. Malewska „wychowała” wielu znakomitych autorów, m.in. ks. Józefa Tischnera, któremu wielokrotnie kazała poprawiać przynoszone teksty. Biografia nosi tytuł „Ostryga i łaska”, a jej autorką jest Anna Głąb. Poniżej drukujemy fragmenty rozdziału zatytułowanego Solaris, czyli "Znak" Hanny Malewskiej, opowiadającego o redagowaniu miesięcznika i perypetiach autorów.

Redakcja „Znaku” urzędowała w kamienicy na Siennej 5. Była to siedziba Arcybractwa Miłosierdzia, założonego przez księdza Piotra Skargę. Pokój redakcyjny, jak wspomina Stefan Wilkanowicz, ciasny, z potężnym biurkiem, przy którym siedziała pani Hania, a wokół niej przycupnięci redaktorzy, sąsiadował z niezwykłą salą portretową z wizerunkami dobrodziejów i wielkim plafonem, na którym odmalowano Skargę z dziećmi u stóp.
Godziny urzędowania: od 12 do 15. Pani Hania nie była rannym ptaszkiem, wstawała raczej późno, między 9 a 10. Pracowała do późna w nocy. Nigdy jednak nie mówiła o swoim życiu ani o swojej twórczości – jakby jej nie było. Cywiński: „O sobie mówiła w sposób suchy, zobiektywizowany i bez egzaltacji, trochę tak jak gdyby mówiła o kimś innym”.
A więc – ona za biurkiem ze szklanką wody, którą powoli sączyła. Z drugiej strony – współpracownicy, jak zauważa Bortnowska, w jej „własnej osobistej noosferze”. Trzy godziny rozmów ściśle redakcyjnych: o nadesłanych tekstach i o tych, które warto zamówić; o tym, jak obejść cenzurę, jak uniknąć opóźnienia w drukarni, skąd wziąć tym razem papier. Ale nie tylko. To były również rozmowy ideowe. Wilkanowicz: „O potrzebach ludzi w Polsce, o naszych zadaniach, o podstawowych problemach chrześcijaństwa i kultury. Malewska stale szukała wraz innymi, choć przecież jej mądrość i autorytet sytuowały ją na innym piętrze”.
Plan numeru zapisywany był na wielkiej płachcie papieru, tzw. brudasie, a wpisywanie na nim nazwiska i tytułu artykułu było swoistym rytuałem. Ojciec Jan Andrzej Kłoczowski:

Jak pani Hania, a przecież i inni pracownicy redakcji, potrafiła orientować się w labiryncie wpisów – tego stopnia wtajemniczenia w życie „Znaku” nie dostąpiłem. Ale na „brudasa” patrzyłem, jak wszyscy autorzy, nie bez lęku, choć z szacunkiem. Nie można było lekkomyślnie zobowiązać się do napisania jakiegoś tekstu, a potem usiłować się go wyprzeć. Na „brudasie” wypisane było wszystko i nie było szans na zmylenie czujnej pamięci pani Hani.

 

Choć numery „Znaku” stanowiły efekt wspólnej pracy, były w istocie – zauważa Bortnowska – autorskim dziełem naczelnej. Świadectwem jej uwagi, trzymaniem ręki na pulsie wydarzeń kulturalnych. Świadczyły o typie jej intelektualizmu. Malewska była w swym myśleniu bardzo konkretna, zrośnięta z życiem, z rzeczywistością. Jej intelektualizm, zauważa Grygiel, był więc egzystencjalny, nie polegał na tworzeniu abstrakcyjnych teorematów. W jej osobistych notatkach można znaleźć wzmiankę na temat tego, jaki „Znak” chciała mieć: „życie, nie sztywność”, „nie typ »powiedział, co wiedział«, nie kapliczki, fachowcy, lecz wyczucie potrzeb i stwarzanie ich”, „dialog, docieranie do ludzi i ich milczenia”, „ale i prawa twórczość”. Bortnowska:

Komercja była w tych czasach jakimś „niepojętym pojęciem”, choć Malewska oczywiście wiedziała, co to jest. Czasem mówiliśmy o zapotrzebowaniu, o poczuciu, że udało się podać na stół to, co czytelnicy zjedli, o tym, że udało się zaspokoić potrzeby społeczne, ale o komercji w dzisiejszym znaczeniu tego słowa nie mogło być mowy.

„Znak” nie był dla Malewskiej mającym dobrze się sprzedać produktem, lecz powinnością ciągłego odkrywania i udostępniania czytelnikom takich tekstów, przez które odsłania się prawda lub choćby jej fragment. Redagowanie było oczywistą służbą. Wynikało to z pewności, że „Znak” jest potrzebny, a nawet niezbędny, dlatego należało go utrzymać na najwyższym poziomie. Formacja Malewskiej była superformacją. Wszystkie teksty, które przychodziły do miesięcznika, czytała od początku do końca, nawet dzieła oczywistych szaleńców. To była jej zasada etyczna: każdy autor zasługuje na to, by zostać przeczytanym. Teksty czytała z taką wnikliwością, zauważa Grygiel, „że jej uwadze nie umykały niedociągnięcia nawet w myśleniu filozofów i teologów. Jej »tak!« powiedziane przeczytanemu esejowi nobilitowało autora. Pomiędzy nim a Malewską zadzierzgiwał się węzeł duchowej przyjaźni, którą ona przeżywała jako »krzepiącą rzeczywistość«”.

 

A gdy tekst się jej nie podobał? Z jego autorem mogła siedzieć godzinami, aby wskazywać słabe strony tekstu i proponować, co zmienić. Wymagała cierpliwości i pracowitości w poprawianiu. Mawiała często: „Tołstoj Wojnę i pokój przepisywał siedem razy – i to gęsim piórem”. Jak wspomina arcybiskup Józef Życiński, Malewska odrzuciła pierwszy napisany dla „Znaku” tekst młodego księdza Józefa Tischnera, na którego wykłady ciągnęły tłumy, bo był dla wszystkich symbolem otwarcia chrześcijaństwa na dialog z myślą współczesną. Ksiądz Tischner jednak nie poczuł się dotknięty uwagą, „iż powinien pisać jaśniej niż Heidegger”. Wręcz przeciwnie: zmusiło go to do pracy nad szukaniem bardziej jednoznacznych sformułowań. Potem Malewska chciała mieć jego artykułów jak najwięcej. Jak wspominał w Między Panem a Plebanem, gdy w 1965 roku urodził się jego bratanek, Marek Tischner, razem z jego ojcem napisał do wujka z Ameryki list po góralsku o jego narodzinach. Poszedł do „Znaku” i przeczytał go Hannie Malewskiej, z którą lubił rozmawiać („była bardzo ciekawym rozmówcą”). Ona kazała mu dalej pisać. I tak się zaczęła współpraca Tischnera ze „Znakiem” i z „Tygodnikiem Powszechnym”.
Jak zauważa Cywiński, Malewskiej poprzez redagowanie „Znaku” udało się w epoce komunizmu osiągnąć coś niebywałego: „konsekwentne utrzymanie poziomu elit intelektualnych w kilku dziedzinach wiedzy i równoczesną obecność na froncie ideologicznym w walce z polityczną cenzurą”. Sulikowski nazwał ją „kulturową akuszerką”, bo to głównie przez jej celne wybory czytelnicy mogli zapoznać się z tekstami wybitnych intelektualistów. W jednym z listów Paweł Taranczewski nazwał ją „Królową Azylu”. Dzięki temu, że Malewska stworzyła w „Znaku” przestrzeń dla autorów zakazanych lub niedrukowanych przez komunistyczną prasę, zeszyty „Znaku” z tego okresu to fascynujący obraz polskiej myśli humanistycznej XX wieku. To wszystko osiągnęła niezwykle cicha i nieśmiała kobieta – nie poprzez krzyk, lecz przez konsekwencję i upór.