Publikujemy tekst eseju ks. Tischnera, otwierającego jego pierwszą książkę: „Świat ludzkiej nadziei”. Esej powstał w 1970 r., prawdopodobnie pod wpływem „Wesela” Wyspiańskiego wystawionego w krakowskim Teatrze im. J. Słowackiego przez Lidię Zamkow. Opublikowany został pierwotnie w miesięczniku „Znak” (nr 196 – październik 1970) w numerze poświęconym polskiemu charakterowi narodowemu.

Chochoł z „Wesela” Wyspiańskiego — oto, jak mi się wydaje, niemal doskonały symbol „sarmackiej melancholii”… Jest to w pełnym tego słowa znaczeniu symbol. Tworzywem chochoła jest słoma — suchy badyl pozbawiony ziarna. Kształtem i ruchem przypomina człowieka. W dramacie Wyspiańskiego pojawia się jako znak i zapowiedź ogarniającej weselnych gości apatii. Jego ruchom towarzyszy tęskna, rzewna melodia i słowa: „Miałeś chamie złoty róg…” Przed tymi, którzy oczekiwali nadejścia Wernyhory, zamyka się wielka przyszłość. Zmęczeni weselem ludzie popadają w sen, a gdy się obudzą, wszystko wróci do codziennej prozy. Jest chwila zatrzymanego czasu. Barwny korowód postaci wypełnia scenę, przez okno widać jakieś przestrzenie pól. Ale czas stanął i przestrzeń, zarówno ta w izbie, jak ta poza nią, nie jest niczym do pokonania i do kroczenia naprzód, lecz jest przestrzenią zamykającą, osaczającą człowieka. Melodia jest pełna nieokreślonego żalu. „Miałeś chamie czapkę z piór…” Czas stoi… Wszystkie wymienione akcesoria, a więc kukła ze słomy, przestrzeń osaczająca, czas zatrzymany i w powietrzu wiszący smak żalu po zaprzepaszczeniu Okazji — oto źródła, z których poeta wydobył swoisty, symbolizowany przez chochoła nastrój, któremu nadajemy nazwę: sarmacka melancholia.
Spróbujmy uchwycić bliżej istotę owego zjawiska1. Przyjrzyjmy się w tym celu najpierw generalnej sytuacji, w której nastrój ów ma swe wkorzenienie. Punkty zahaczenia opisu podsunie nam sam dramat, postarajmy się jednak o dokonanie pewnego uogólnienia, by na tej drodze uchwycić nie konkretną, lecz generalną strukturę interesującej nas sytuacji.

Generalna forma świata

Melancholia rodzi się z konkretnej porażki, jednej lub wielu. Zanim jednak do porażki dojdzie, w świadomości człowieka utrzymuje się pewna generalna wizja świata i generalna wizja sytuacji człowieka w tym świecie, warunkująca określony sposób przeżywania porażki. Wizja ta to świat melancholii. Świat melancholii jest podzielony na dwie zasadniczo różne przestrzenie: górną, idealną i utopijną, oraz dolną, codzienną i prozaiczną. W idealną przestrzeń świata kierują się najgłębsze nadzieje, ambicje, marzenia człowieka. Tam działają ukryte sprężyny dziejów, dokonują się usprawiedliwienia i potępienia ludzi oraz całych narodów. Stamtąd miał przyjść legendarny Wernyhora, by ziścić na ziemi wzniosłą Utopię. W przestrzeni prozaicznej dzieje się szara codzienność, narodowa, społeczna i indywidualna alienacja. Tutaj pędzi swój nudny i nostalgiczny żywot człowiek przywiązany do swego czasu i swej przestrzeni, odbywając pokutę za nieokreślone winy. O ile świat Utopii jest siedliskiem kolorowych wyobrażeń i źródłem pociech, o tyle codzienność jest miejscem prozaicznej nudy. Twórczym warunkiem melancholii jest bogactwo wyobraźni. Dzięki niej oddycha się i przez nią jednocześnie się cierpi.
To jednak jeszcze nie wystarczy. Aby narodziny chochoła stały się możliwe, potrzebna jest jakaś porażka. Oto pojawia się perspektywa wyzwolenia od alienacji. Przez jakiś szczególny zbieg przypadków świat kolorowej Utopii mógł się ucieleśnić. Rezolutność musiała się zdobyć na gest skorzystania z nadciągającej Okazji. Ale gestu nie było, najwyżej jakieś usiłowania. Tragiczny paradoks polega między innymi na tym, że właściwie nie wiadomo dlaczego. Być może do wyzyskania Okazji trzeba było czegoś więcej niż zadzierzystości, może właśnie prawdziwej odwagi (o różnicy za chwilę), w każdym razie źródła porażki są mizerne, pospolite. Wyspiański pokazuje to bezlitośnie: złoty róg został w banalny sposób zgubiony.
Użyłem tutaj formuły „sarmacka melancholia”. Przymiotnik „sarmacka” ma odróżniać tę formę melancholii od form pokrewnych, których opisanie znajdziemy w podręcznikach psychologii, psychiatrii lub w obrazach literackich gdzie indziej zlokalizowanych. Melancholia „na tych równinach otwartych na wszystkie wiatry” i „pod niebem omdlewającej, kończącej się Europy” (Witold Gombrowicz) uzyskiwała swoisty, niepowtarzalny koloryt. Właśnie na tę swojskość ma przede wszystkim wskazywać przymiotnik „sarmacka”. Ale pojęcie sarmatyzmu aż się roi od wieloznaczności. Jeden rys zdaje się pozostawać w nim jednak na stałe: jest to wspomniana zadzierzystość. Sarmatyzm nie jest tym samym co „polskość”. Słowo „sarmatyzm” brzmi pejoratywnie. O sarmatyzmie mówi się z przekąsem, ironią. Jest tak, ponieważ sarmatyzm wnosi z sobą rys „zadzierzystości”, a zadzierzystość to niezręczna imitacja odwagi. W niej bohaterski czyn nie wyrasta z pragnienia zrealizowania obiektywnej, pozytywnej wartości dla samej wartości, jak to bywa w przypadku odwagi, lecz z pewnej mieszaniny bodźców i motywów, w której obok czysto instynktownych reakcji daje się także wykryć ukryty zamiar imponowania innym.
Sarmacka melancholia jest spontaniczną odpowiedzią świadomości na prozaiczną, a zarazem w jakiejś części zawinioną porażkę. W jej skład wchodzą nastroje wielorakie, o przeciwstawnych niekiedy tendencjach. Znajdziemy tam różne odcienie żalu za nie spełnionym snem, jakby nieokreśloną nadzieję, że wszystko zostanie powtórzone, zepchnięty w podświadomość wstyd z powodu zawinienia i na zewnątrz przejawiające się wysiłki, zmierzające do podkreślenia własnej mimo wszystko wartości, oraz wiele innych pokrewnych. Wszystkie te elementy odsłonią się wyraźniej, gdy przejdziemy do analizy poszczególnych aspektów interesującej nas nastrojowości.

 

Czasowość melancholii: przyszłość i przeszłość

W dramacie Wyspiańskiego chochoł rozpoczął swą destrukcyjną działalność dopiero wtedy, gdy zgubiono złoty róg. Wprawdzie pojawił się już przedtem, ale tylko jako złowroga potencjalność. Zgubienie złotego rogu, klęska najbardziej prozaiczna z prozaicznych, zatrzasnęło drzwi zrealizowaniu się wielkiej, kolorowej Utopii. Doświadczenie przyszłości, jakie w tej chwili budzi się w ludziach, jest ambiwalentne: wiek kolorowej Utopii jeszcze nie nadszedł, natomiast powtarza się nadal i będzie się powtarzał czas codziennej prozy. Jest chwila czasu zatrzymanego. Brzmią jeszcze echa zatrzaśnięcia drzwi ku przyszłości, człowiek jeszcze się nią fascynuje, ale już przeczuwać zaczyna, że uchwyci go za sekundę w swe macki czas codziennego banału. Trwając w takiej teraźniejszości, usiłuje jakoś oddalać tę sekundę od siebie.
Jeszcze niedługo przedtem, gdy porażki nikt nie przewidywał, przyszłość odsłaniała się przez pryzmat radykalnego „albo-albo”. Dziś twój tryumf albo zgon. W chwili porażki okazało się, że ani zgon, ani tryumf, lecz prozaiczny ciąg dalszy przeżytego już częściowo banału. Ale to trzecie prozaiczne wyjście nie zostaje, jakby się mogło wydawać, zupełnie odrzucone. Przeciwnie, już się w nim żyje i już się nim żyje. Mówi się: jest, jak jest. Jeżeli się już w czymś żyje, to okazuje się wtedy, że to, w czym się żyje, nie jest ostatecznie radykalnie złe. Byt-istnienie pokrywa się z dobrem2. Istnienie należy akceptować przede wszystkim.
Przyszłość, która za chwilę nadejdzie, posiada charakter kontynuacji przeszłości. Dla ilustracji zacytujmy tutaj Gombrowicza: „Może i nie jestem komunistą, może jestem tylko — wojującym pacyfistą. Wałęsałem się po świecie, żeglując po tej otchłani niezrozumiałych idiosynkrazji i gdziekolwiek zobaczę jakieś tajemnicze uczucie, czy to będzie cnota, czy rodzina, wiara czy ojczyzna, tam zawsze popełnić muszę jakieś łajdactwo. Oto moja tajemnica, którą ze swej strony narzucam wielkiej zagadce bytu. Nie mogę po prostu przejść spokojnie obok szczęśliwych narzeczonych, obok matki z dzieckiem lub zacnego staruszka, lecz czasem żal mnie chwyta za Wami, drodzy moi, Ojcze i Matko, i za tobą święte dzieciństwo moje”3. Podstawowa sytuacja strukturalna zostaje zachowana: dwuwarstwowy aksjologicznie świat (Ojciec, Matka, święte dzieciństwo) i porażka, z której wyłania się „żal, co chwyta”. Uwypukla się również podstawowa sytuacja kontynuacji czasowej: przeszłość powtarza się znowu. Nie wiadomo dlaczego, ale nie mogę nie popełniać tych łajdactw. Jest w tym ukryta, może trochę zrezygnowana, zgoda na siebie i własny winą przeniknięty mały los.
Fundamentalna afirmacja własnego bytu, rezygnacja z protestów przeciwko kontynuowaniu się wczorajszego banału, afirmacja czasu powtarzającego się i… dana w wyobraźni świadomość istnienia świata Utopii, który w każdej chwili może wystrzelić nową okazją — to wszystko stanowi w melancholii czynnik ważny, bo nie pozwala wtargnąć w głąb człowieka uczuciu rozpaczy, które zawsze zagraża zwyciężonym. Rozpacz pojawiłaby się wtedy, gdyby alternatywą nieziszczenia się Utopii była nicość. Ale tak nie jest. W momencie, gdy zaczyna zagrażać rozpacz, odzywa się w głębi świadomości chochoła jakiś irracjonalny instynkt trwania i afirmacji siebie wbrew wszystkiemu. W wyniku jego działania rozpacz przekształca się w melancholię. Melancholia jest rozpaczą, która nie zdążyła dojrzeć. Różnica wynika z czasowości. Czas rozpaczy jest czasem bez jutra. Czas melancholii jest czasem degradującego się jutra.
Świadomość, że moje jutro zostanie zdegradowane, ma jednak jeszcze inną rolę do spełnienia. Ona nie pozwala narodzić się prawdziwie pełnej radości życia, której ustępuje miejsca cofająca się rozpacz. Melancholia od tej strony oglądana jest stanem niedojrzałej radości. Kryje ona w sobie radość doprowadzoną do połowy i w połowie skazaną na przeistoczenie w egzystencjalny smutek.
Tak więc melancholia oglądana przez pryzmat fundamentalnej czasowości odsłania się nam jako mieszanina wzajemnie się zwalczających nastrojów egzystencjalnej goryczy i egzystencjalnej uciechy z życia, w której żaden z nich nie ma prawa dominacji.

 

Czasowość melancholii: teraźniejszość

Aby uchwycić jądro teraźniejszości, spróbujmy sobie przypomnieć inne dzieła opisujące sarmacką melancholię — postacie, a szczególnie twarze oraz otaczające je przestrzenie z symbolicznych obrazów Jacka Malczewskiego. W twarzach tych kryje się żywa, od środka działająca treść nostalgiczna. Nostalgia jest w nich czynnikiem oderwania się od aktualnej rzeczywistości otaczającego świata i skierowania uwagi istoty myślącej ku innej, piękniejszej, na wpół wewnętrznej, na wpół zewnętrznej rzeczywistości. Powiemy: ku kolorowej Utopii. Gombrowicz w przytoczonym cytacie mówi: „żal mnie chwyta”. Wydaje mi się jednak, że byłoby właściwiej posłużyć się tutaj stosunkowo rzadziej używanym słowem „rzewność”. W pojęciu rzewności odkrywamy nie tylko wspomnianą treść nostalgiczną wraz z jej ucieczką od konkretnej rzeczywistości, lecz także mocny element uczuciowości, jakieś cisnące się do oczu łzy i — jak dalekie echo — nieokreślony wyrzut sumienia, źródło owej ucieczki. Rzewność nie jest ani tak gwałtowna jak rozpacz, ani nie koncentruje się tak wyłącznie na jednym wydarzeniu jak żałobny płacz. Nie jest z niej zresztą zupełnie wygnana jakaś mała radość. Rzewność jest swojska, polska. Jest dla melancholii tym, czym dźwięk dla tonu, kolor dla przestrzeni, fala dla płynącej wody. Ona konstytuuje nastrojowość melancholii w jej teraźniejszości.
Ale melancholia jest jeszcze czymś więcej niż nastrojowością: jest świadomością porażki. Świadomość porażki ma złożoną budowę. Warunkiem jej możliwości jest bardziej podstawowa, ostra świadomość zapotrzebowania na coś, co może sycić zapotrzebowanie, co jednak nie ma jednoznacznie określonych konturów. Jakieś „coś” powinno przyjść, jakiś „ktoś” zjawić się, aby wypełnić „potrzebę serca”. Pewnego ranka zjawia się oczekiwany Wernyhora. Wtedy melancholia gubi złoty róg. Jest chwila porażki. Podkreślam tutaj to słowo „porażka”. Ono nie znaczy tyle samo co „klęska”. Bywają klęski wspanialsze od zwycięstw, bo same w sobie pełne honoru i owocne dla przyszłości. Porażki są zawsze banalne, prozaiczne, głupie. Poza tym w porażonym nie wszystko bywa „porażone”, ponieważ w swym rdzeniu porażki są zawinione przez samą ofiarę. Porażka odsłania ograniczenie zadzierzystości. Być może, gdyby na jej miejscu było męstwo, prawdziwa odwaga, nie doszłoby do porażki. Z porażek wynosi się gorycz, z klęsk można wynieść honor i naukę. I jeszcze jedno. Po porażce żywa wyobraźnia nie zaprzestaje konstruować obrazów kolorowej Utopii. Obrazy te nie sycą jednak zapotrzebowań. Jedyne, co wywołują, to drażnienie smaku, a w ostatecznym rozrachunku trwanie świadomości „złego uszczęśliwienia”.
Sen u Wyspiańskiego jest symbolem ucieczki. Jest także znakiem zamknięcia się ludzkiego bytu na biologicznej płaszczyźnie istnienia.
Ból melancholii ukazuje dwie strony: w nieprzystosowanym do konkretnego świata człowieku boli całość jego postaci. Nie boli konkretnie nic, boli całość. Poza tym ból ten posiada inną jeszcze właściwość: ukryty głos sumienia wyrzucającego, że winę za porażkę ponosi sama ofiara.
Teraźniejszość stanęła.
Popatrzmy na postacie u Malczewskiego. Są nie tylko oderwane od świata, ale w jakimś stopniu także oderwane od siebie. Przestrzeń obrazów podkreśla statyczny charakter melancholii. Przestrzeń może być obszarem otwartym dla ruchu lub obszarem hamującym ruch. Przestrzeń wokół rozpędzonych koni Chełmońskiego jest przestrzenią uległą, już pokonaną częściowo i do pokonania za chwilę. Przestrzeń Malczewskiego jest inna, ona nosi piętno „ukrytego zwycięzcy”, czynnika osaczającego człowieka. Jest jakby tworzywem postaci, a zarazem barierą dla ich zewnętrznej aktywności. Wszystko, co się w obrazie dzieje, dzieje się w środku postaci. Prawdziwa aktywność jest aktywnością nieprzestrzennego nastroju.
Przypomnijmy sobie także Leopolda Staffa: „Szczęście przyjść chciało, lecz mroków się zlękło. Ktoś chciał mnie ukochać, lecz serce mu pękło”. A u Kazimierza Przerwy–Tetmajera choćby jego „zadumy polne, osmętnice” i wiele innych podobnych.
Jeszcze jeden moment, bodaj najdonioślejszy. Tak opisany nastrój byłby tylko mniej lub bardziej chwilową treścią świadomości, a nam chodzi o coś więcej, o samą „duszę chochoła”, zatem o jego substancję w czasie trwającą, konstytuującą jego egzystencję. Chochoł sarmackiej melancholii osiąga pełnię swej substancjalności, gdy w głębi człowieka dokona się egzystencjalny wybór, którym człowiek akceptuje melancholię jako „duszę dla siebie”. Tak jak melancholia zmierza do tego, by odkryć człowieka dla siebie, tak człowiek odkrywa w niej samego siebie. Moment odkrycia jest momentem wzajemnego przylgnięcia. Z tą chwilą melancholia staje się czymś więcej niż chwilowym nastrojem, mianowicie stałym sposobem istnienia człowieka w świecie4.
Jak często i w jakiej konkretnie geograficznej szerokości się to dokonuje, tego oczywiście eidetyczna fenomenologia nie umie rozstrzygnąć.

 

Rozum sarmackiej melancholii

Jak go tu nazwać? Jak określić ów charakterystyczny rys chocholej umysłowości, którym usprawiedliwia on wobec innych i wobec samego siebie swe trwanie? Jest w nim jakieś pokrewieństwo zarówno z inteligencją jako cechą umysłowości, jak z błyskotliwością jako cechą konwersacji, chociaż ani z jedną, ani z drugą nie utożsamia się bez reszty. Od inteligencji różni go to, że … poziom argumentacji, na którym operuje, nie wykracza ponad poziom teorii, którą uzasadnia, a która jest usprawiedliwieniem porażek i maskowaniem kompleksów z nich wynikających. O ile horyzonty pierwszej są stale otwarte, o tyle horyzonty drugiej są stale ograniczone pewnym nienaruszalnym a priori, które odczuwa się jako uraz. Od błyskotliwości różni ją to, że jest nie tylko właściwością sposobu prowadzenia konwersacji, lecz cechą całego sposobu bycia. I jeszcze jeden rys, najbardziej rozstrzygający: w świadomości chochoła jest ona czymś wyższym niż rozum pojęty jako władza odkrywania i logicznego opisywania otaczającej człowieka rzeczywistości.
Jak nazwać tutaj ten rys? Ponieważ nie umiem tego zrobić, spróbuję pozostawić rzecz bez nazwy.
Korelatem rozumu jest racjonalny porządek. Rozum wierzy w istnienie tego porządku i zmierza do jego opisu. Korelatem mentalności sarmackiej melancholii jest Przypadek. Ona wierzy przede wszystkim w Przypadkowość świata i chce się o nią oprzeć. Chwyta świat poprzez pryzmat gramatyki paradoksu, w której zasadniczo obowiązuje tylko jedna wartość logiczna: prawdopodobieństwo. Mamy tutaj do czynienia z jakąś negacją rozumu. Ale negacja ta polega tylko na uznaniu wyższości przypadku nad prawidłowością, a nie na totalnej negacji prawidłowości5.
Zgubienie złotego rogu było dziełem Przypadku. Więcej prawdziwego istnienia jest w Przypadkach niż w prawidłowościach.
W ścisłym związku z akceptacją wyższości Przypadku nad rozumem stoi w mentalności chochoła głęboka niechęć do stawiania i rozwiązywania pytań fundamentalnych. Kim właściwie jest Wernyhora? Jakie są reguły jego powrotów? A może Wernyhora nie istnieje? Cały świat kolorowej Utopii wydaje się usprawiedliwiać siebie przez swój własny koloryt, dlatego nie implikuje pytań fundamentalnych. Istnieje, bo drażni smak. Ale też przeświadczenie o istnieniu takiego świata nie jest tym samym co wiara, że on istnieje. Między aktem wiary a aktem niewiary istnieje stan pośredni: nie-niewiary. Akt wiary i akt niewiary są aktami pozytywnymi: jeden akceptuje, drugi neguje. Akt nie-niewiary nie neguje, ale także nie akceptuje. Jest negacją niewiary, ale jest też początkiem negacji — jakimś ledwo wyczuwalnym znakiem zapytania postawionym nad wiarą.
Obydwa rysy charakterystyczne: to, że Przypadek jest wyższy od prawidłowości oraz brak pytań fundamentalnych, znajdują swój wyraz i swe odbicie w religijności chochoła. Świat religijny nadprzyrodzoności splata się wtedy ściśle ze światem kolorowej Utopii. Nie pyta się o ostateczne racje istnienia owego świata: jego koloryt usprawiedliwia jego trwanie. Wrogiem jest mu wszelka surowość, prostota. Barwność idzie przed ubóstwem, krzyk przed ciszą, świętowanie przed pracą, a forma przed treścią. Trzeba także, aby żywi reprezentanci religii nie byli zwykli, lecz ile możności bajeczni, utopijni. Koloryt jest towarzyszem sakralności. Odświętne, bo kolorowe. Afirmacja nadprzyrodzonego świata religii nie dokonuje się na zasadzie pozytywnego aktu wiary, lecz jest podtrzymywana przez utajony stan nie-niewiary. Tym, w co człowiek w ten sposób nie-nie wierzy, jest przede wszystkim sam Bóg. Korelatywnie do przeświadczenia o wyższości Przypadku nad prawidłowością Bóg ten nie jest racją istniejącego w świecie porządku, rozumności, celowości czy wprzód ustanowionej harmonii, lecz najwyższym władcą rządzącym wszelkim realnym i możliwym Przypadkiem6.
Obok rysów pejoratywnych umysłowość sarmackiej melancholii odznacza się także cechami pozytywnymi. Jeden z nich jest godny szczególnej wzmianki. Polega on na umiejętności, a nawet pewnej sztuce wyzyskiwania przypadków w życiu. Przypadkowość będąca marginalnym zjawiskiem życia społecznego jest tutaj wyzyskana, podniesiona do rangi czegoś doniosłego, w pełni wartościowego, zmuszona do tego, by służyć głównemu nurtowi życia. Wyzyskiwanie dla swoich potrzeb przypadkowości towarzyszącej wszelkiej racjonalnej strukturze społecznej, owa zadziwiająca niekiedy zdolność do improwizacji, jest sztuką istnienia na świecie, w którym rozumne prawidłowości tępiły i tępią chochołów. Symbol nieco chwiejnego chochoła — tworu ze słomy, kryje coś w rodzaju sarkastycznej kpiny, z jaką życie traktuje rozum. Gałczyński pisał:

Bo jestem Polak,
a Polak to wariat,
a wariat to lepszy gość.

 

Inni ludzie

Świat innych ludzi dzieli się na trzy kategorie: ludzi w jakiś sposób uczestniczących w świecie kolorowej Utopii, ludzi z obszaru codziennej prozy, ludzi względnie pobliskiego otoczenia. Postawa, jaką się zajmuje w stosunku do tych trzech kategorii ludzi, zawiera w sobie coś ze świadomości „złego uszczęśliwienia”, przenikającej chochoła. W każdym przypadku przejawia się jednak nieco inaczej.
Świat ludzi z obszaru promieniowania kolorowej Utopii jest światem baśni, cudownej, rajskiej legendy. Ludzie stamtąd mogą przynieść wyzwolenie. W stosunku do tych ludzi obowiązuje uczucie głębokiego nabożeństwa. Składa się ono z czci, najgłębszego szacunku, elementów misterium tremendum i fascinosum oraz troski, by przy przy-padkowym spotkaniu wypaść jak najlepiej. Odsłanianie przed nimi głębi osobistego nieszczęścia ma przynieść łaskę oszałamiającego wyzwolenia. W perspektywie tego świata nieszczęście uzyskuje ten sens, że jest podstawową racją wyniesienia upadłej istoty7.
Doświadczenie prozy życia przynosi wiedzę o ludzkiej złośliwości, przewrotności, małostkowości, o ludzkim „zachytrzeniu”. W prozaicznym świecie trwa walka. Ofiarą tej walki jest sama sarmacka melancholia. Dlatego przybiera ona w stosunku do ludzi z tego obszaru postawę „z góry obronną”. Aby nie cierpieć od innych, sama w miarę możliwości zadaje innym ból. Podstawowym sposobem współistnienia człowieka z człowiekiem staje się kłótnia o drobiazg. Terenem kłótni jest ulica, ogonek, a szerzej rzecz ujmując, to wszystko, co gwarantuje anonimowość. Na tym obszarze własne cierpienie jest rodzajem „centrum wyładowań”, podczas gdy same wyładowania mają na celu „demokratyzowanie” świata przez prowokowanie w nim podobnych łez, jakie sam wylewam.
Kategoria trzecia to ludzie z otoczenia. Tutaj świadomość „złego uszczęśliwienia” dochodzi do pełni. Chochoł melancholii jest obolały na skutek porażek. Teraz czyni on ze swego bólu podstawowy motyw dowartościowania swej osoby przez innych. Pojawia się ruch odsłaniający ten ból i delikatna próba kokietowania nim otoczenia, a potem narzucania go innym. Cierpienie wywyższa. Melancholia domaga się satysfakcji od innych. Polegać to ma przede wszystkim na uznaniu, że dusza chochoła jest w swym cierpieniu subtelniejsza od innych dusz, które tak cierpieć nie potrafią. Cierpienie ma wynieść człowieka ponad świat banału i dać mu uczestnictwo w świecie kolorowej Utopii. Na tym jednak ruch się nie kończy. Ostateczny sens odsłaniania cierpień zdaje się być głębszy. Chodzi ostatecznie o to, by uzyskać uniewinnienie i satysfakcję za konieczność wyboru melancholii jako własnego sposobu bycia. Wybór był taki, a nie inny, bo człowiek cierpiał. Ale cierpienie ma wartość. Wartość cierpienia niech usprawiedliwia teraz trwanie w melancholii. Stosunkom z ludźmi zaczyna towarzyszyć subtelny rys masochizmu.
Wspólnym mianownikiem wszystkich trzech form odniesienia do drugiego człowieka jest świadomość cierpiętniczej wartości samego siebie, którą przeniknięta jest melancholia. Można w tym widzieć degradację chrześcijańskiej koncepcji wartości cierpienia. O ile w chrześcijaństwie cierpienie miało wartość, ponieważ przynosiło jedyny w swoim rodzaju owoc, o tyle tutaj sam ból jest wartością. Cała reszta jest tylko okolicznościowym dodatkiem.

Krytyka sarmackiej melancholii

Nie należy tej krytyki dokonywać na płaszczyźnie samej nastrojowości. Nastrój jest tym, czym jest, nastrój istnieje i koniec. Krytyce można poddać jedynie wybór nastroju jako podstawowego wyrazu własnej głębi, jako swego sposobu istnienia. Chochoł sarmackiej melancholii jest odpowiedzią na świadomość porażki. Należy zapytać, czy taka odpowiedź jest odpowiedzią głębi ludzkiej rzeczywistości?
O co chodzi chochołowi sarmackiej melancholii w jego wyborze? Chodzi o samego siebie. Chochołowi sarmackiej melancholii chodzi w jego bytowaniu o własne bytowanie. Z porażki wynosi on świadomość istnienia zdegradowanego. Wybierając melancholię jako sposób istnienia, wybiera zdegradowane przeżywanie istnienia. Także własnego. Na tym polega impas, do którego doprowadza ludzką osobowość.
Na innym miejscu starałem się pokazać, że rdzeniem ludzkiej świadomości jest Ja aksjologiczne8. Ja aksjologicznemu w jego bytowaniu chodzi o realizowanie przedmiotowych wartości. Poprzez realizację wartości przedmiotowych uzyskuje ono świadomość wkorzenienia w realny, konkretny świat. Ono nie ucieka od świata, lecz działa w konkretnym świecie, gdzie stopniowo realizuje swe aksjologiczne wizje.
Porównanie z sobą obydwu sposobów istnienia pozwala nam dopiero uchwycić tragiczny impas, do którego doprowadza człowieka wybór sarmackiej melancholii jako stroju dla siebie.

*

Być może teraz pojawi się u Czytelnika pytanie egzystencjalne: gdzie chochoł istnieje? Ilu mamy chochołów? Jak istnieją? Czyim są dziełem? Czy w niektórych kryją się róże? Czy są zorganizowani?
Bardzo mi przykro, ale nie wiem. I bardzo przepraszam. Może on realnie i w całości nigdy nie istnieje? Może istnieją tylko jego części? A może jest odwrotnie? Cokolwiek nie jest wewnętrznie sprzeczne, może istnieć. A może to jest tylko pewna idea graniczna, ku której ciąży nasza świadomość, której jednak nie może osiągnąć?
Chochoł sarmackiej melancholii sprzeczny nie jest. Zgódźmy się zatem i przyznajmy mu sposób istnienia znany poetyckiej metafizyce Leśmiana, ten sposób, w jaki istnieją jego rusałki, których „sto tysięcy wypłynęło na księżyc, by istnieć mniej więcej”.

1970 r.

1 Opis istoty zjawiska nie przesądza jednak o jego istnieniu. Nie o istnienie nam jednak tutaj chodzi, lecz o istotę, generalną postać, fantom, co choć nierealny — zawsze przecież jest gotowy przyjść na ludzkie wołanie.
2 Ens et bonum convertuntur. Piękna ta zasada arystotelesowsko-tomistycznej metafizyki stała się też jednym z ulubionych tematów komentarzy naszych polskich neotomistów.
3 Ze zbioru opowiadań: „Bakakaj”, Kraków 1957, s. 34-35.
4 Tym, co Heidegger nazywa „egzystencjałem” (Existenzialität).
5 Zróbmy jednak pewne zastrzeżenie. Negacja racjonalnej prawidłowości świata może płynąć z wielu źródeł, między innymi z poszukiwania w miejsce jednej prawidłowości, innej, nowej i głębszej. Jej źródłem może być np. poetycka intuicja świata, jak na przykład choćby w poezji Leśmiana. Pełno jest tam świadomych zaprzeczeń podstawowych aksjomatów, na których zbudowano racjonalny obraz rzeczywistości. „Rozełkanych rusałek nagle sto tysięcy wypłynęło na księżyc, by istnieć mniej więcej”. „W cienistym istnień bezładzie”. „Nicość mgłą topazu przelśniona tu i tam”. „Brzegi zagęstwionych nicości”. „Bo to był głos i tylko głos i nic nie było oprócz głosu”. Wyobraźnia poetycka wyłamała się z kodeksów przypisanych światu przez rozum. Zrobiła to po to, by jedną metafizykę zastąpić inną. L. Staff powiedziałby być może o niej: jest „mądrzejsza od mądrości i rozumniejsza od rozumu”.
6 Od strony katolicyzmu reagowano na tę nie-niewiarę próbami szczególnej edukacji religijnej, której wynikiem była nie tyle zamiana jej w pozytywną „wiarę Abrahama”, ile pomnożenie prawd koniecznych do wierzenia.
7 U Gombrowicza w opowiadaniu: „Biesiada u hrabiny Kotłubaj”, zamieszczonym w cytowanym zbiorze, świat Utopii jest symbolizowany przez arystokrację. Oto refleksje bohatera-mieszczanina na ten temat: „Wspomniałem niejasno sekret arystokracji, ten sekret smaku, tę tajemnicę, której nikt nie posiędzie, kto nie jest wybrańcem, choćby, jak mówi Schopenhauer, znał na pamięć 300 reguł savoir-vivre’u. A jeśli nawet olśniła mię przez chwilę nadzieja, że poznawszy sekret ten, zostanę dopuszczony do ich kółka i będę tak grassejował, tak mówił «fantastyczny» i «oszalała» jak oni, to przecież, pomijając inne względy, strach i obawa przed — czemuż nie powiedzieć otwarcie — przed tym, aby mnie nie wypoliczkowano, paraliżowały zupełnie palącą żądzę wiedzy. Z arystokracją nigdy nie jest się pewnym, z arystokracją trzeba ostrożniej niż z oswojonym lampartem” (s. 90).
Wydaje mi się, że cytowane opowiadanie Gombrowicza jest innym, obok „Wesela” Wyspiańskiego, niemal idealnym obrazem literackim opisywanego tutaj zjawiska. Odkrywamy w nim wszystkie elementy formalne struktury świata melancholii, jej czasowość, jej szczególny rys „rozumności”, typowe odniesienia do ludzi, a nadto opis samej „porażki”, w swej szczególności zupełnie nieoczekiwanej, ubrany w ramy kapitalnej ironii.
8 „Impresje aksjologiczne”, „Znak” nr 188—189 (1970), przedruk w: „Świat ludzkiej nadziei”.