„Nieusuwalny charakter zła nie przeszkadza temu, aby każdy człowiek mógł stać się lepszy. Człowiek może walczyć ze złem, chociaż nie może wyplenić jego zasady i staje wobec tajemnicy. Nie znamy źródła zła, ponieważ nie znamy źródła ludzkiej wolności”, pisze Chantal Delsol w swojej najnowszej książce „Czym jest człowiek?”. Publikujemy ostatni fragment rozdziału „Etyka, czyli powszechna intuicja normy” i zachęcamy do lektury całości.

Stworzenie mieszane

Wspominałam wcześniej o próbach zniesienia antynomii moralnej przez jej uhistorycznienie. Ale niepożądanej figury zła można pozbyć się również, przenosząc ją wyłącznie na niektóre ludzkie grupy z pominięciem innych. Możemy stwierdzić, że takie widzenie rzeczy jest fałszywe, zważywszy na konsekwencje, jakie za sobą pociąga. Przygoda ducha jest już długa i wiele zdążyliśmy przeżyć. Wolno sądzić, że pozwala nam to sformułować kilka pewników, które nasi przodkowie uznaliby za zwykłe opinie. Jeżeli doświadczenie wieków nie wzbogaca naszej wiedzy o samych sobie, to po co w ogóle interesować się historią? Czy możemy poprzestać na melancholijnym stwierdzeniu, że – jak pisał poeta – składa się ona tylko ze zgiełku i wrzasku, ze zdarzeń, które nie mają żadnego sensu? Mówi się często i poniekąd słusznie, że od początku ludzkiego myślenia wciąż powracają te same pytania i że filozofia jest jałowa, bo uporczywie stawia nieśmiertelne pytania, na które nie ma odpowiedzi. A jednak historia do nas mówi. Dotyczy to zarówno ludzkości, jak i jednostki, która wprawdzie często przez całe życie popełnia te same błędy i tak w starości, jak za młodu wpada w te same pułapki, ale również zabarwia swoje dni nowymi punktami widzenia, w miarę jak coraz lepiej poznaje ludzi i rzeczy, uczy się nieufności i wątpienia, a jednocześnie wyrozumiałości, dostrzega niebezpieczeństwa związane z własnymi przekonaniami.
Trzeba zatem przywołać niektóre doktryny dotyczące zła, które w przeszłości mogły wydawać się czarujące i obiecujące, a w świetle doświadczeń okazały się niegodne wyobrażenia, jakie jednomyślnie mamy o człowieczeństwie. Pelagianizm i manicheizm rodzą terror moralny. A to ostatnie wyrażenie jest pojęciową sprzecznością. Każda doktryna moralna, która odrzuca wolność, sama sobie przeczy.
Wielokrotnie w ciągu historii próbowano nam wmówić, że dobro i zło są rozdzielone między ludźmi w taki sposób, że każda grupa jest odpowiednio obdarzona całkowitym dobrem lub totalnym złem. W rzeczywistości wszyscy ludzie podzielają antynomię moralną w tym sensie, że wszyscy otrzymują ją w spadku, zarazem dobro i zło. Ale wielka jest pokusa, aby złem obdarzyć tylko pewne grupy, a inne uwolnić od winy.
Historyczne doświadczenie w sposób nieodparty zadaje kłam teorii zła autorstwa Pelagiusza. Nasze niedawne doświadczenie odrzuca też z całą mocą teorię zła pochodzącą od Maniego. W perspektywie historycznych doświadczeń te dwie bliźniacze tezy można uznać za błędne. A contrario, dostarcza to dodatkowych pewników antropologicznych w kwestii ­moralnej.
Mani (Manes) i Pelagiusz żyli prawie w tej samej epoce. Mani, założyciel religii, urodził się w 216 roku w Babilonii. Był kształcony we wspólnotach żydowskich i chrześcijańskich. W końcu odrzucił obie, aby stworzyć gnozę, która wywodzi się z chrześcijaństwa, ale podważa chrześcijańską teologię, przede wszystkim przez swoją interpretację problemu zła. Pelagiusz, Bretończyk urodzony w połowie IV wieku, odrzuca ideę grzechu pierworodnego, twierdząc, że człowiek może stać się doskonały i wyzwolić się z grzechu. Ten teolog zbawienia przez wolność domaga się „Kościoła ludzi czystych”. Słynny jest jego spór z Augustynem, który pisze o nim w „De Natura”. Nauka Pelagiusza zostaje potępiona jako herezja na soborze efeskim.
Obie teorie stanowią więc odszczepienie od teologii chrześcijańskiej. Aż do XIX wieku, z braku dokumentów, które odkryto dopiero w tej epoce wzdłuż Jedwabnego Szlaku, manicheizm znaliśmy właściwie tylko jako chrześcijańską herezję, zwłaszcza dzięki Augustynowi z Hippony, który przez dziesięć lat był manichejczykiem, a następnie odpierał tę myśl w swoich pismach.
Według Maniego od początku istnieją dwie zasady, dobra i zła, król światła i król ciemności, którzy walczą ze sobą w historii. Dzięki cnocie człowiek może przejść na stronę dobra. Myśl Maniego jest chrystianiczna, ale nie opiera się na Starym Testamencie. Dobry Bóg zostaje więc przeciwstawiony bogowi mrocznemu i złowrogiemu, który w równym stopniu istnieje. Kataryzm, inna chrześcijańska herezja rozwijająca się w XIII wieku i tępiona przez inkwizycję, rozwija teorię podobną do manichejskiej: istnieją dwie zasady, jedna dobra, druga zła, a ludzka historia jest teatrem walki między nimi. Katarski ceremoniał zwany consolamentum jest sakramentem wyzwalającym duszę z ciała, dzięki czemu człowiek staje się „doskonały”.
W chrześcijańskiej teologii zła Szatan nie jest innym bogiem, równie potężnym jak sam Bóg, lecz aniołem, to znaczy stworzeniem Bożym, którego natura została stworzona jako dobra i który upadł przez pychę. Teologia chrześcijańska odrzuca zatem wszelki manicheizm. Szatan jest osobą, na równi ze stworzeniami ludzkimi, ale przeczy, że jest stworzeniem Bożym (pragnąc być samym Bogiem). Jest więc osobą, która upadła z własnej woli. Kultura chrześcijańska nie może przyjąć, że na tym padole istnieją jednostki doskonałe, jakkolwiek wielka byłaby ich praca nad sobą. „Grzech pierworodny” na zawsze naznacza każdego człowieka i na ziemi nie mieszka ani jeden anioł. Faryzeusz, tak krytykowany w Nowym Testamencie, jest człowiekiem, który – przestrzegając litery prawa – uważa się za doskonałego, innych zaś w porównaniu ze sobą uznaje za niedoskonałych. Jezus odrzuca taki narcyzm cnoty. Nikt nie może być sędzią, ponieważ wszyscy są grzeszni. Niedoskonałość jest tu przyrodzona i nieusuwalna, co nie znaczy, że nie ma stopni w dobru i w złu, że nie możemy się poprawić i poprawić świata.
Pelagianizm jest sprawą zachodnią. Sekty gnostyckie z pierwszych wieków dzielą ludzi na dobrych (zamieszkanych przez ducha) i złych (zniszczalnych). Właśnie na tego typu przesłankach systemy totalitarne będą usiłowały zbudować nowy świat społeczny wolny od zła.

 

Manicheizm ma pochodzenie wschodnie, ale jest ideą uniwersalną, zapewne stałą ludzką pokusą, której trzeba się wystrzegać, jeśli wierzymy w cywilizację. Żadna ludzka zbiorowość nie może się ucywilizować w sytuacji podziału na dwie grupy, z których jedna miałaby oddawać się dobru, a druga złu.
Ale pelagianizm pociąga za sobą manicheizm. Twierdząc, że człowiek może być doskonały i że ta doskonałość tworzy się w historii, w którymś momencie musimy uznać, że razem istnieją „dobrzy” i „źli”. Sama myśl, że człowiek może być na tym padole doskonały, prowadzi do dualizmu, a więc i do śmiertelnej walki między „dobrymi” i „złymi”, doskonałymi i demonami.
Myśl Rousseau, a także myśl Marksa są pelagiańskie, podobnie zresztą jak każda doktryna, która może stać się totalitarna, niezależnie od tego, czy ma charakter religijny, czy ideologiczny. Jeżeli człowiek jest dobry w punkcie wyjścia, a zepsuła go pewna kultura, to trzeba go od tej złej kultury oderwać przez rewolucyjną katharsis.
Wszystkie doświadczenia historyczne dowodzą, przeciwnie, że żadnej ludzkiej istoty nie można uznać za szatana ani za anioła. I że nie istnieje żadna grupa, która jako taka byłaby nośnikiem dobra lub zła, jak sądziło wielu twórców ideologii, które szybko stawały się terrorystyczne. Zdolność zwykłych ludzi do popełniania zbrodni została potwierdzona przez wszelkiego rodzaju świadectwa. Przypomnijmy sobie list Simone Weil do Bernanosa na temat wojny w Hiszpanii: „Nigdy nie widziałam, żeby ktoś, choćby prywatnie, wyraził odrazę, niesmak, a przynajmniej zwykłą dezaprobatę z ­powodu niepotrzebnie przelanej krwi (…). Jest w tym jakieś zatracenie, jakieś upojenie, któremu nie sposób się oprzeć bez siły duszy, którą muszę uznać za coś wyjątkowego, ponieważ nigdzie jej nie spotkałam”. Albo tekst Christophera Browninga, historię niemieckiego 101. Policyjnego Batalionu Rezerwy policji. W większości przypadków ci ludzie mogli odmówić przeprowadzania masakr, ale odmawiało tylko około dwudziestu procent. Ci, którzy się zgadzali, byli „zwykłymi ludźmi”. Raczej niemłodymi, nieżyjącymi wyłącznie w oparach doktryny narodowo-socjalistycznej (nie można dostrzegać w nich fanatyków). Nie byli przygotowani do zabijania i prawie wszyscy mówili, że niedobrze im było od tego, co musieli robić, i że nie mogli tego robić bez sporej dawki alkoholu.
W związku z masakrami w Rwandzie Jean Hatzfeld przywołuje „nienormalne działania ludzi całkiem normalnych”. Odpowiedzialni za ludobójstwo nie są ignorantami, lecz ludźmi wykształconymi. Wykształcenie nie czyni ich lepszymi, lecz skuteczniejszymi: „Ci dobrze wykształceni ludzie byli spokojni i zawijali rękawy, aby mocno trzymać maczetę. Dla kogoś, kto tak jak ja całe życie uczył humanistyki, ci zbrodniarze są więc straszliwą zagadką”, albo: „Istoty od dawna udomowione w ciągu kilku godzin przekształciły się w dzikie zwierzęta”.
Doświadczenia laboratoryjne w zdumiewający sposób potwierdzają te doświadczenia historyczne. W eksperymencie Milgrama znów tylko około dwudziestu procent spośród przypadkowo dobranych osób odmawia zadawania cierpienia ludziom znajdującym się naprzeciwko, nawet jeśli oznacza to wypowiedzenie posłuszeństwa naukowemu autorytetowi.
Wszyscy wielcy świadkowie zbrodniczych epok, jak Sołżenicyn albo Simone Weil, przestrzegają przed łatwym manicheizmem. Kaci nie są w całości źli, a ofiary nie są w całości czyste. Primo Lévi w swojej ostatniej książce „Pogrążeni i ocaleni” pisze, że historia obozów „nie dawała się sprowadzić do dwu odrębnych grup, do ofiar i ciemiężców”. Proces totalitarnej katharsis pokazuje, że oczekiwana doskonałość była tylko mistyfikacją. Ci, których się zabija, nie są doskonali, a ci, którzy zabijają, nie są demonami.
Manicheizm wiąże się z pokusą uproszczenia życia moralnego. Jako pokusa jest uniwersalny. Jedno z jego wcieleń pojawia się od VII wieku w Chinach, gdzie zostanie zakazany. Uogólniając, mądrość i religie go odrzucają. Zgodnie z myślą chrześcijańską w ludzkim suple zło splata się z dobrem. Świadczy o tym przypowieść o kąkolu i dobrym ziarnie, w której wzywa się pilnego robotnika, aby nie usiłował wyrwać kąkolu, chcąc oczyścić pole ze wszystkich chwastów, bo grozi to tym, że razem ze złem zniszczy dobro, tak bardzo są one ze sobą splecione. Immanuel Kant, który podejmuje myśl chrześcijańską, choć pozbawia ją jej uzasadnień, proponuje nie tylko nową podstawę (autonomię), aby uprawomocnić jednakową godność każdego człowieka. Wobec kwestii dobra i zła postępuje podobnie: chociaż historia grzechu pierworodnego zaczyna być postrzegana raczej jako farsa niż jako opowieść znacząca, usiłuje wykazać środkami filozoficznymi źródłowy charakter zła. Inaczej mówiąc, Kant, który nie mówi w imieniu chrześcijan, a przynajmniej nie robi tego otwarcie, odpiera pelagianizm w sposób ważny dla myśli nowoczesnej.
Można sądzić, że Kant wypowiada się jak spadkobierca pelagianizmu Rousseau, kiedy mówi najpierw, że człowiek jest dobry z natury. Jednak jego punkt widzenia różni się od punktu widzenia filozofa z Genewy. Wielkość, wzniosłość naszego gatunku polega na zdolności do ustanawiania norm: człowiek nie zadowala się tym, co jest, chce tego, co być powinno, i przeciwstawia to temu, czego być nie powinno. Według Kanta człowiek jest od początku skłonny do dobra (w tym sensie, że chce dobra), ale też od początku ma skłonność do zła (czyni zło), stąd wyrażenie „zło radykalne”, co nie znaczy „absolutne”, lecz „znajdujące się u korzenia”. Ta skłonność nie pojawiła się w czasie (co oddala Kanta od Rousseau), lecz stanowi część naszej kondycji, istnieje przed jakimkolwiek konkretnym czynem, naznacza osobowość każdej ludzkiej istoty na Ziemi, jest nieusuwalna, niezniszczalna, bo wynika jednocześnie z naszej wolności i z naszej słabości. Kant nie usiłuje szukać dowodów, aby uzasadnić swoje twierdzenie, uznając, że historia i doświadczenie, przynajmniej z punktu widzenia uczciwych umysłów, potwierdzają je, a jednocześnie odbierają ważność „temu, co nazywają stanem natury”. I dodaje, że „filozoficzny chiliazm, który ma nadzieję na wieczny pokój w republice światowej opartej na związku narodów, tak samo jak teologiczny, który wyczekuje na dokonanie moralnej naprawy rodu ludzkiego, jest powszechnie wyśmiewany jako mrzonka”. Niedawne doświadczenia historyczne wykazują słuszność intuicji Kanta. Nieusuwalny charakter zła nie przeszkadza jednak temu, aby każdy człowiek mógł stać się lepszy. Człowiek może walczyć ze złem, chociaż nie może wyplenić jego zasady i staje wobec tajemnicy. Nie znamy źródła zła, ponieważ nie znamy źródła ludzkiej wolności. Wszystkie kultury wiedzą, że każdy człowiek, bez wyjątku, jest stworzeniem mieszanym. Czy w przeciwnym razie byłby wolny?